Szczepić czy nie?
Słyszałem, że po cyklu szczepień pewien chłopiec zaczął przejawiać objawy autyzmu. Zastanawiam się: szczepić czy nie? – pisze jeden z naszych użytkowników
Słyszałem, że po cyklu szczepień pewien chłopiec zaczął przejawiać objawy autyzmu. Zastanawiam się: szczepić czy nie? – pisze jeden z naszych użytkowników
Kraksa na Chełmie: Jeden mężczyzna w ciężkim stanie
Oto relacja TVP Kraków na ten temat (początek serwisu):
http://ww6.tvp.pl/6272,20100120955560.strona
Myślenickie myślenie - reaktywacja
W jednym z wywiadów śp. Gustaw Holoubek opowiadał: "Przytoczę taki obrazek obyczajowy, który moim zdaniem dobrze ilustruje to, co się teraz dzieje w polskiej polityce. W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: "Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić." A Kalina jak Kalina - z wdziękiem odparła: Odpie**** się strażaku. I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: "Ja też potrafię przeklinać, ty ku**o stara!." Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: "A pan jest ch**!." Przy czym strażak był inny. Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju."
Robert Makłowicz: Kiełbasa z budki na Zarabiu
Lubię gościa. Makłowicz ze swadą mówi i pisze. Obok Cejrowskiego (do niedawna, bo został zdjęty z wizji, sam nie wiem za co) to żywy, wyrazisty, z własnym zdaniem, nie papierowy i nie mizdrzący się do widzów prowadzący. Jego programy to pewnego rodzaju perełka w naszej schodzącej na psy TVP. Dla mnie może mówić o czymkolwiek. W swojej biblioteczce mam smakowite gawędy Makłowicza na temat czasów CK, pierwszej wojny i Habsburgów, jak pisze autor, najwspanialszego kulinarnego imperium, jakie kiedykolwiek istniało. Zawsze do tej książki chętnie wracam i to nie tyle z przyczyn kulinarnych, ale właśnie tej historyczno - kulturowej osnowy każdego z opowiadań kończących się niewydumanym przepisem. A przede wszystkim dla niepospolitego humoru i porównań. Np. "Skręciłem sobie papierosa z jasnego, niezwykle aromatycznego tytoniu wirginia i, wydmuchując dym o kształtach pana profesora Zatońskiego, jąłem przyglądać się zapasom w spiżarce.", "Myśli krążyły rozproszone jak włoskie pułki pod Custozzą.", "Cesarz Ferdynand I Dobrotliwy (typ pogodnego matołka, żyjącego w swoim mikroświatku) lubił jeść, jego mózg pracował przy stole dużo sprawniej. Wyjątkowa poprawa następowała przy cielęcinie. Zauważono, że gdy cesarz zje sznycle po wiedeńsku i a la Holstein, mówi z sensem, a gdy zje sznycla po prasku, mówi z sensem po francusku. Nie było wątpliwości, sznycel po prasku miał cudowne właściwości pobudzania kory mózgowej."
Za Pascalem nie przepadam, bo komu wychowanemu na schabowym z kapustą podobają się maciupkie, kolorowe esy-floresy na kwadratowych talerzach. Powiesić to na ścianie, czy zjeść? Typowy przerost formy nad treścią czyli haute cuisine. Nawet grasejowanie mu w tym nie pomoże. Ale oczywiście, Myśleniczaninie007, de gustibus, itd.
SKLEPY w Myślenicach: opinie gdzie i co kupić?
I refleksja taka, temat chyba nie poruszany dotychczas przez forumowiczów. Problem z wydawaniem reszty przez sprzedawców. I nie chodzi tu bynajmniej o zawiłości algorytmiki (możliwe kombinacje sięgnięcia do zbioru banknotów czy monet). Sęk w tym, co zrobić, kiedy zbioru takiego w kasie nie ma… Sprawa jest bardzo prozaiczna, a po wielekroć zdarza się w sklepach, także myślenickich. Ostatnio: płacę za zakupy (chyba) 54,5 zł. Do paluszków z różowymi tipsami młodziutkiej ekspedientki w jednym z naszych „samów” trafia moja stówa. „A cztery pięćdziesiąt?” – pyta, zapomniawszy o niezbędnym minimum zwrotów grzecznościowych. „Przykro mi, nie mam” – mówię, zgodnie z prawdą. „A pięćdziesiąt, bo nie mam wydać?” – lekko denerwuje się dziewczyna. „Mówiłem już pani, że nie mam, miałem w portfelu tylko to” – tłumaczę się niepotrzebnie. I teraz pada: „To niech pan idzie i rozmieni gdzieś obok”. Ten tekst mnie lekko rozwalił. Scena jak z Barei albo Bułhakowa. Odpowiadam, że nie i że to ona ma obowiązek wydać resztę, coś o odmowie wykonania usługi, o którą proszę, itd. Po czym, jak pisze Kisielewski (za Gombrowiczem), „zapanowała ogólna niemożność”. Długa chwila milczenia i wyraźny konflikt interesów gdzieś w tle. Niunia ruszyła wreszcie swój zgrabny tyłeczek do drugiej kasy, skąd zabrała banknoty i bilon. Z wyraźnym niesmakiem, mozolnie odmierzyła moją należność. Oczywiście istnieje (chyba u większości klientów) tzw. szkoła ugodowa. To grono osób, które same, powodowane altruistycznym impulsem, kładą drobne na banknotach. Ze mnie jednak – czasem – wychodzi złośliwe bydlę (tj. człowiek małowartościowy moralnie), więc, zwłaszcza kiedy ekspedientka jest nieuprzejma, trwam przy kasie z biletem NBP i czekam, powtarzając jak mantrę, że drobne (nawet gdy je mam!) to naprawdę nie jest MÓJ problem. Dobrze, o to, o czym piszę nie warto w gruncie rzeczy kruszyć kopii, ale przyznacie, że podobne sytuacje mogą zirytować. I kto tu ma rację?