Miastem turystycznym to byliśmy i dolina Raby, gdy nie było S7;
nie było Kryspinowa, Bagrów, Przylasku Rusieckiego,Zakrzówka, Łąk Nowohuckich, czy Zalewu Nowohuckiego w spolczesnej formie-za to linia autobusowa w niedzielę Kraków- Myślenice.
To se ne vrati, jak mawiają Czesi.
Że niby Kraków przyjeżdża na Błonia zarabskie w poszukiwaniu ciszy zapachu skoszonych ziół i kąpieli?
Miały być na plebańskiej termy, no chyba że ten kierunek.
Szanowny Panie,
to, że powstała S7 i że Kraków ma obecnie Kryspinów, Bagry, Zakrzówek czy inne zbiorniki wodne, wcale nie przekreśla szans Myślenic jako miasteczka turystycznego. W rzeczywistości szybki dojazd z Krakowa, trwający około 30 minut, jest naszą przewagą. W wielu krajach miejscowości turystyczne znajdują się tuż obok dużych miast i rozwijają się bardzo dobrze, ponieważ oferują coś innego niż miejska plaża czy kąpielisko.
Droga S7 łączy północ z południem Polski. Dlaczego więc Myślenice nie miałyby być jednym z atrakcyjnych przystanków dla turystów? Możemy ten fakt wykorzystać zamiast go postrzegać jako powód do narzekania. Potrzebujemy jedynie spójnej wizji i konsekwentnej realizacji.
Myślenice mają unikalne atuty. Zarabie i dolina Raby mogą być miejscem rodzinnych pikników, aktywnego wypoczynku i ciekawych wydarzeń plenerowych. Góry w zasięgu spaceru to świetna baza dla szlaków pieszych i rowerowych, które można porządnie oznakować i powiązać z lokalną gastronomią czy usługami. Centrum miasta z historią i tradycją da się ożywić poprzez kawiarnie, rzemiosło i wydarzenia kulturalne. Nawet w zimie, gdy śniegu często brakuje, można stworzyć atrakcyjną ofertę opartą na całorocznych aktywnościach: zimowych spacerach z przewodnikiem, wieczornych wydarzeniach kulturalnych w klimatycznych lokalach, warsztatach rzemiosła i kuchni regionalnej, koncertach kameralnych, a także rekreacji w hali sportowej czy strefach SPA i saun.
Inne miejscowości w Małopolsce, takie jak Dobczyce, Lanckorona czy Niepołomice, także są blisko Krakowa, a jednak potrafiły wypracować swój turystyczny charakter. My też możemy. Wymaga to jednak planu, inwestycji w estetykę przestrzeni i skutecznej promocji. Dolina Raby i Zarabie nie muszą być wspomnieniem sprzed lat. Mogą stać się wizytówką, jeśli zdecydujemy się działać w tym kierunku.
paprok z pępka świata13 sie
Dokąd zmierzamy?
Leżę w hamaku, popijam cytrusowy napój. Słońce świeci jak w pocztówce, a ja patrzę na moje miasto Myślenice. I wiecie co? Zamiast poczucia dumy mam w głowie coraz więcej pytań.
Czy ktoś tu naprawdę trzyma ręce na kierownicy? Bo jeśli tak, to albo droga jest źle obrana, albo ktoś jedzie z zamkniętymi oczami.
Remont rynku? Betonowa płyta i drzewa w doniczkach. Kto tak postanowił? Kto w ogóle nas zapytał, jak to miejsce ma wyglądać?
Miliony na stok narciarski, gdzie śnieg leży kilka dni w roku serio, tego nikt nie przewidział?
Zarabie nasza wizytówka, niby zmieniane, niby poprawiane… ale w jakim kierunku?
Wydarzenia finansowane z publicznych pieniędzy, które nie spełniają oczekiwań, po co? Dla kogo?
Turystyka? Poza szlakami sprzed pół wieku, pustka. A kiedyś, nawet w czasach komuny, potrafiliśmy zorganizować coś, co naprawdę przyciągało ludzi. Teraz jedyne, co przyciąga uwagę, to pstrokate, brzydkie banery, które wieszamy wszędzie, jakby to była jedyna wizja promocji miasta.
I tak się zastanawiam, dlaczego konsultacje społeczne pojawiają się dopiero, gdy coś wybuchnie? Dlaczego nie rozmawiamy wcześniej, szczerze, o tym, co dla nas ważne?
Bo jeśli naprawdę jesteśmy miasteczkiem turystycznym, to czy nie powinniśmy razem decydować, jak ono ma wyglądać?
A może… już dawno oddaliśmy głos i pozwoliliśmy, żeby ktoś inny urządził nam przyszłość po swojemu?
I wtedy zostaje tylko jedno pytanie: czy obudzimy się, zanim będzie za późno?
Wszystko w tej sprawie jest tak wątpliwe, że aż można by to wpisać do rejestru absurdów.
Zaczynamy od Jana Krzyszkowskiego, burmistrza na kilka miesięcy w czasie niemieckiej okupacji, wybranego głównie dlatego, że znał język niemiecki. Bohater? Funkcjonariusz z przypadku? O tym już każdy niech sam zdecyduje.
Potem mamy sprzedaż willi. Trafiła do dewelopera w transakcji, która pachnie tak świeżo, jak piwnica po zalaniu. Czy wtedy naprawdę nie można było sprzedać jej gminie? Za trzy miliony można by kupić kawałek historii i dać go mieszkańcom, na NGO, izbę pamięci, miejsce spotkań. Ale poprzednim właścicielom najwyraźniej zależało tylko na szybkiej transakcji i równie szybkim zapomnieniu.
Sama gmina? Przez lata willa była dla niej niewidzialna, mieszkańcy odkryli jej istnienie dopiero, gdy wycięto drzewa zasłaniające budynek. I wtedy nagle zaczęło się „ratowanie zabytku”, które przypomina gaszenie pożaru benzyną.
Wątpliwa jest też rola portalu, który pod hasłem „społeczeństwo Myślenic” interesuje się głównie tymi sprawami, w które może być zamieszany burmistrz. A może zamiast stawiać Muzeum Niepodległości za 15 milionów, poprzedni burmistrz mógł wyłożyć trzy miliony na willę i zrobić w niej izbę pamięci? Ale po co, skoro łatwiej wydać pięć razy więcej na projekt, który lepiej wygląda na zdjęciach w kampanii?
I wreszcie Małopolski Wojewódzki Konserwator Zabytków to urzędnik, który ma stać na straży dziedzictwa. W teorii. W praktyce to on zatwierdził wyłączenie willi z gminnej ewidencji zabytków, powołując się na jej zły stan techniczny. Problem w tym, że w polskim prawie nie ma obowiązku, by konserwator osobiście oglądał budynek wystarczy, że dostanie dokumentację z gminy. A jeśli dokumentacja mówi: 'ruina', to konserwator nie pyta, jak to się stało, że ruina powstała w ekspresowym tempie. Pieczątka idzie w ruch, zabytku już nie ma i wszystko zgodnie z procedurą.
Morał? Willa może zniknąć, ale w Myślenicach historia nie ginie w gruzach - ona ginie w gabinetach. Bo tu więcej niż koparek pracują ciche ręce od podpisów, a największe wyburzenia robi się nie młotem, tylko pieczątką.
Wszystkim obrońcom Państwa G polecam weekendową wycieczkę na Zarabie. Wystarczy stanąć jakieś pięć metrów przed tym białym budynkiem, wziąć głęboki oddech… i przygotować się na aromatyczną podróż w samo serce lokalnych układów, układzików i szemranych interesików. Zapach tej historii unosi się w powietrzu jak mgła nad bagnem – gęsta, lepka i nie do przejścia.
Ktoś najwyraźniej stwierdził, że skoro ja nie będę miał, to i innym lepiej nie będzie. Efekt? Cały budynek został zalany jakimś piekielnym eliksirem, który cuchnie tak potężnie, że człowieka aż wygina w drugą stronę. To nie jest zwykły smród. To jest zapach zmarnowanych szans, zapach zawiści tak intensywny, że można by go butelkować i sprzedawać jako „Eau de Podłość.”
Stężenie tej woni przypomina efekt otwarcia stu puszek śledzi surströmming w dusznym, zamkniętym pokoju. Albo jakby ktoś połączył najgorsze cechy zgniłych jaj, spoconych skarpet i wczorajszej politycznej debaty – a potem podgrzał to wszystko w lipcowym upale.
To jest właśnie ten poziom. Poziom małości, podgryzania i rzucania kłód pod nogi. Bo przecież jeśli nie mogę mieć czegoś ja, to zrobię wszystko, by inni też tego nie mieli. Ale cóż, taki klimat – dosłownie i w przenośni.
Jedno się kończy, drugie się zaczyna – tak jak u Słonia (dla niewtajemniczonych - to poprzedni dzierżawca) . To miejsce trzeba zaorać i postawić coś z prawdziwego zdarzenia, coś reprezentacyjnego, co nie będzie wyglądało jak relikt minionej epoki zbudowany na zasadzie "byle taniej, byle stało". Wypełnić je pomysłami jak eklerkę kremem – i to nie byle jakim, a takim, który sprawi, że ludzie będą chcieli wracać po dokładkę.
A co do Państwa Grabowskich… cóż, zaczynali od skakania po drzewach, obłupując okolicę z gałązek choiny, a dziś raczą się Belwederem pośród marmurowych stopni prowadzących wprost do swoich interesów, wyślizganych niczym podeszwy w biurze posła na dożywotniej kadencji. Sprytni bracia, niczym bracia Daltonowie, tyle że zamiast rewolwerów mieli smykałkę do interesów i znajomości w odpowiednich miejscach. Nie ma więc co płakać nad rozlanym mlekiem – zwłaszcza że to mleko już dawno przerobiono na ser i sprzedano z niezłą marżą.
A jeśli chodzi o wątek dramatyczny – wysyłanie na front kobiety, by w tle smutnej muzyki przypominała ludziom o dawnych czasach, jest jak finał brazylijskiej telenoweli, w której bohaterka ociera łzy rękawem, ale na końcu i tak okazuje się, że testament zaginął, a willę przejął ten, kto miał najlepszą gadkę przy barze.
Kwestia odnośnie Dżan Paulo Rabki – może i były takie plany, ale jego wylewność sprawiła, że cała intryga posypała się szybciej niż domek z kart w przeciągu. Nasz mer nie będzie przecież szargał swej renomy – równie stabilnej i przewidywalnej, co prognoza pogody na kwiecień.
Podsumowując, historia jak z podręcznika lokalnych układów – ktoś odchodzi, ktoś inny już ostrzy noże na kolejny kawałek tortu. Tylko dla mieszkańców pytanie pozostaje to samo: czy w końcu dostaną coś z prawdziwego zdarzenia, czy znów będzie trzeba doprawić rzeczywistość ironią?
Warto też pamiętać jak Jarek zachował się w stosunku do Łatasa, to jest polityka drogi Panie najgorsze ścierwo jakie istnieje na tej planecie - polityka!
Baśka miała fajny "stołek" ale to tylko taboret, może dostała propozycję czegoś wygodniejszego - przeanalizowała sytuację i wybrała, co do pomocy mentalnej guru Myślenic - zgadzam się bez niej nie było by wiatru w żagiel. Podobno po wyborach guuuuru ma umyć stopy nowemu merowi.
Dokąd zmierzamy? Myślenice!
Szanowny Panie,
to, że powstała S7 i że Kraków ma obecnie Kryspinów, Bagry, Zakrzówek czy inne zbiorniki wodne, wcale nie przekreśla szans Myślenic jako miasteczka turystycznego. W rzeczywistości szybki dojazd z Krakowa, trwający około 30 minut, jest naszą przewagą. W wielu krajach miejscowości turystyczne znajdują się tuż obok dużych miast i rozwijają się bardzo dobrze, ponieważ oferują coś innego niż miejska plaża czy kąpielisko.
Droga S7 łączy północ z południem Polski. Dlaczego więc Myślenice nie miałyby być jednym z atrakcyjnych przystanków dla turystów? Możemy ten fakt wykorzystać zamiast go postrzegać jako powód do narzekania. Potrzebujemy jedynie spójnej wizji i konsekwentnej realizacji.
Myślenice mają unikalne atuty. Zarabie i dolina Raby mogą być miejscem rodzinnych pikników, aktywnego wypoczynku i ciekawych wydarzeń plenerowych. Góry w zasięgu spaceru to świetna baza dla szlaków pieszych i rowerowych, które można porządnie oznakować i powiązać z lokalną gastronomią czy usługami. Centrum miasta z historią i tradycją da się ożywić poprzez kawiarnie, rzemiosło i wydarzenia kulturalne. Nawet w zimie, gdy śniegu często brakuje, można stworzyć atrakcyjną ofertę opartą na całorocznych aktywnościach: zimowych spacerach z przewodnikiem, wieczornych wydarzeniach kulturalnych w klimatycznych lokalach, warsztatach rzemiosła i kuchni regionalnej, koncertach kameralnych, a także rekreacji w hali sportowej czy strefach SPA i saun.
Inne miejscowości w Małopolsce, takie jak Dobczyce, Lanckorona czy Niepołomice, także są blisko Krakowa, a jednak potrafiły wypracować swój turystyczny charakter. My też możemy. Wymaga to jednak planu, inwestycji w estetykę przestrzeni i skutecznej promocji. Dolina Raby i Zarabie nie muszą być wspomnieniem sprzed lat. Mogą stać się wizytówką, jeśli zdecydujemy się działać w tym kierunku.
Dokąd zmierzamy?
Leżę w hamaku, popijam cytrusowy napój. Słońce świeci jak w pocztówce, a ja patrzę na moje miasto Myślenice. I wiecie co? Zamiast poczucia dumy mam w głowie coraz więcej pytań.
Czy ktoś tu naprawdę trzyma ręce na kierownicy? Bo jeśli tak, to albo droga jest źle obrana, albo ktoś jedzie z zamkniętymi oczami.
Remont rynku? Betonowa płyta i drzewa w doniczkach. Kto tak postanowił? Kto w ogóle nas zapytał, jak to miejsce ma wyglądać?
Miliony na stok narciarski, gdzie śnieg leży kilka dni w roku serio, tego nikt nie przewidział?
Zarabie nasza wizytówka, niby zmieniane, niby poprawiane… ale w jakim kierunku?
Wydarzenia finansowane z publicznych pieniędzy, które nie spełniają oczekiwań, po co? Dla kogo?
Turystyka? Poza szlakami sprzed pół wieku, pustka. A kiedyś, nawet w czasach komuny, potrafiliśmy zorganizować coś, co naprawdę przyciągało ludzi. Teraz jedyne, co przyciąga uwagę, to pstrokate, brzydkie banery, które wieszamy wszędzie, jakby to była jedyna wizja promocji miasta.
I tak się zastanawiam, dlaczego konsultacje społeczne pojawiają się dopiero, gdy coś wybuchnie? Dlaczego nie rozmawiamy wcześniej, szczerze, o tym, co dla nas ważne?
Bo jeśli naprawdę jesteśmy miasteczkiem turystycznym, to czy nie powinniśmy razem decydować, jak ono ma wyglądać?
A może… już dawno oddaliśmy głos i pozwoliliśmy, żeby ktoś inny urządził nam przyszłość po swojemu?
I wtedy zostaje tylko jedno pytanie: czy obudzimy się, zanim będzie za późno?
Myślenice: Ponad 500 podpisów przeciw wyburzeniu willi Krzyszkowskich. Mieszkańcy apelują do władz
Wszystko w tej sprawie jest tak wątpliwe, że aż można by to wpisać do rejestru absurdów.
Zaczynamy od Jana Krzyszkowskiego, burmistrza na kilka miesięcy w czasie niemieckiej okupacji, wybranego głównie dlatego, że znał język niemiecki. Bohater? Funkcjonariusz z przypadku? O tym już każdy niech sam zdecyduje.
Potem mamy sprzedaż willi. Trafiła do dewelopera w transakcji, która pachnie tak świeżo, jak piwnica po zalaniu. Czy wtedy naprawdę nie można było sprzedać jej gminie? Za trzy miliony można by kupić kawałek historii i dać go mieszkańcom, na NGO, izbę pamięci, miejsce spotkań. Ale poprzednim właścicielom najwyraźniej zależało tylko na szybkiej transakcji i równie szybkim zapomnieniu.
Sama gmina? Przez lata willa była dla niej niewidzialna, mieszkańcy odkryli jej istnienie dopiero, gdy wycięto drzewa zasłaniające budynek. I wtedy nagle zaczęło się „ratowanie zabytku”, które przypomina gaszenie pożaru benzyną.
Wątpliwa jest też rola portalu, który pod hasłem „społeczeństwo Myślenic” interesuje się głównie tymi sprawami, w które może być zamieszany burmistrz. A może zamiast stawiać Muzeum Niepodległości za 15 milionów, poprzedni burmistrz mógł wyłożyć trzy miliony na willę i zrobić w niej izbę pamięci? Ale po co, skoro łatwiej wydać pięć razy więcej na projekt, który lepiej wygląda na zdjęciach w kampanii?
I wreszcie Małopolski Wojewódzki Konserwator Zabytków to urzędnik, który ma stać na straży dziedzictwa. W teorii. W praktyce to on zatwierdził wyłączenie willi z gminnej ewidencji zabytków, powołując się na jej zły stan techniczny. Problem w tym, że w polskim prawie nie ma obowiązku, by konserwator osobiście oglądał budynek wystarczy, że dostanie dokumentację z gminy. A jeśli dokumentacja mówi: 'ruina', to konserwator nie pyta, jak to się stało, że ruina powstała w ekspresowym tempie. Pieczątka idzie w ruch, zabytku już nie ma i wszystko zgodnie z procedurą.
Morał? Willa może zniknąć, ale w Myślenicach historia nie ginie w gruzach - ona ginie w gabinetach. Bo tu więcej niż koparek pracują ciche ręce od podpisów, a największe wyburzenia robi się nie młotem, tylko pieczątką.
Lato na Zarabiu w 2025 roku może być niewypałem? Temat lokalu na Górnym Jazie podjęli radni
Wszystkim obrońcom Państwa G polecam weekendową wycieczkę na Zarabie. Wystarczy stanąć jakieś pięć metrów przed tym białym budynkiem, wziąć głęboki oddech… i przygotować się na aromatyczną podróż w samo serce lokalnych układów, układzików i szemranych interesików. Zapach tej historii unosi się w powietrzu jak mgła nad bagnem – gęsta, lepka i nie do przejścia.
Ktoś najwyraźniej stwierdził, że skoro ja nie będę miał, to i innym lepiej nie będzie. Efekt? Cały budynek został zalany jakimś piekielnym eliksirem, który cuchnie tak potężnie, że człowieka aż wygina w drugą stronę. To nie jest zwykły smród. To jest zapach zmarnowanych szans, zapach zawiści tak intensywny, że można by go butelkować i sprzedawać jako „Eau de Podłość.”
Stężenie tej woni przypomina efekt otwarcia stu puszek śledzi surströmming w dusznym, zamkniętym pokoju. Albo jakby ktoś połączył najgorsze cechy zgniłych jaj, spoconych skarpet i wczorajszej politycznej debaty – a potem podgrzał to wszystko w lipcowym upale.
To jest właśnie ten poziom. Poziom małości, podgryzania i rzucania kłód pod nogi. Bo przecież jeśli nie mogę mieć czegoś ja, to zrobię wszystko, by inni też tego nie mieli. Ale cóż, taki klimat – dosłownie i w przenośni.
Myślenice. To koniec „Lata na Zarabiu” jakie pamiętacie. Właścicielka zamieściła oświadczenie
Jedno się kończy, drugie się zaczyna – tak jak u Słonia (dla niewtajemniczonych - to poprzedni dzierżawca) . To miejsce trzeba zaorać i postawić coś z prawdziwego zdarzenia, coś reprezentacyjnego, co nie będzie wyglądało jak relikt minionej epoki zbudowany na zasadzie "byle taniej, byle stało". Wypełnić je pomysłami jak eklerkę kremem – i to nie byle jakim, a takim, który sprawi, że ludzie będą chcieli wracać po dokładkę.
A co do Państwa Grabowskich… cóż, zaczynali od skakania po drzewach, obłupując okolicę z gałązek choiny, a dziś raczą się Belwederem pośród marmurowych stopni prowadzących wprost do swoich interesów, wyślizganych niczym podeszwy w biurze posła na dożywotniej kadencji. Sprytni bracia, niczym bracia Daltonowie, tyle że zamiast rewolwerów mieli smykałkę do interesów i znajomości w odpowiednich miejscach. Nie ma więc co płakać nad rozlanym mlekiem – zwłaszcza że to mleko już dawno przerobiono na ser i sprzedano z niezłą marżą.
A jeśli chodzi o wątek dramatyczny – wysyłanie na front kobiety, by w tle smutnej muzyki przypominała ludziom o dawnych czasach, jest jak finał brazylijskiej telenoweli, w której bohaterka ociera łzy rękawem, ale na końcu i tak okazuje się, że testament zaginął, a willę przejął ten, kto miał najlepszą gadkę przy barze.
Kwestia odnośnie Dżan Paulo Rabki – może i były takie plany, ale jego wylewność sprawiła, że cała intryga posypała się szybciej niż domek z kart w przeciągu. Nasz mer nie będzie przecież szargał swej renomy – równie stabilnej i przewidywalnej, co prognoza pogody na kwiecień.
Podsumowując, historia jak z podręcznika lokalnych układów – ktoś odchodzi, ktoś inny już ostrzy noże na kolejny kawałek tortu. Tylko dla mieszkańców pytanie pozostaje to samo: czy w końcu dostaną coś z prawdziwego zdarzenia, czy znów będzie trzeba doprawić rzeczywistość ironią?
Budowa bloku nad rynkiem
Tak potwierdzam działka sprzedana, owszem fundusz ukraiński ale w zarządzie 3 Bułgarów, a konkretniej 3 braci majętnych braci z Asenowgradu.
Za 30 srebrników
Warto też pamiętać jak Jarek zachował się w stosunku do Łatasa, to jest polityka drogi Panie najgorsze ścierwo jakie istnieje na tej planecie - polityka!
Baśka miała fajny "stołek" ale to tylko taboret, może dostała propozycję czegoś wygodniejszego - przeanalizowała sytuację i wybrała, co do pomocy mentalnej guru Myślenic - zgadzam się bez niej nie było by wiatru w żagiel. Podobno po wyborach guuuuru ma umyć stopy nowemu merowi.