Wszystkim obrońcom Państwa G polecam weekendową wycieczkę na Zarabie. Wystarczy stanąć jakieś pięć metrów przed tym białym budynkiem, wziąć głęboki oddech… i przygotować się na aromatyczną podróż w samo serce lokalnych układów, układzików i szemranych interesików. Zapach tej historii unosi się w powietrzu jak mgła nad bagnem – gęsta, lepka i nie do przejścia.
Ktoś najwyraźniej stwierdził, że skoro ja nie będę miał, to i innym lepiej nie będzie. Efekt? Cały budynek został zalany jakimś piekielnym eliksirem, który cuchnie tak potężnie, że człowieka aż wygina w drugą stronę. To nie jest zwykły smród. To jest zapach zmarnowanych szans, zapach zawiści tak intensywny, że można by go butelkować i sprzedawać jako „Eau de Podłość.”
Stężenie tej woni przypomina efekt otwarcia stu puszek śledzi surströmming w dusznym, zamkniętym pokoju. Albo jakby ktoś połączył najgorsze cechy zgniłych jaj, spoconych skarpet i wczorajszej politycznej debaty – a potem podgrzał to wszystko w lipcowym upale.
To jest właśnie ten poziom. Poziom małości, podgryzania i rzucania kłód pod nogi. Bo przecież jeśli nie mogę mieć czegoś ja, to zrobię wszystko, by inni też tego nie mieli. Ale cóż, taki klimat – dosłownie i w przenośni.
Jedno się kończy, drugie się zaczyna – tak jak u Słonia (dla niewtajemniczonych - to poprzedni dzierżawca) . To miejsce trzeba zaorać i postawić coś z prawdziwego zdarzenia, coś reprezentacyjnego, co nie będzie wyglądało jak relikt minionej epoki zbudowany na zasadzie "byle taniej, byle stało". Wypełnić je pomysłami jak eklerkę kremem – i to nie byle jakim, a takim, który sprawi, że ludzie będą chcieli wracać po dokładkę.
A co do Państwa Grabowskich… cóż, zaczynali od skakania po drzewach, obłupując okolicę z gałązek choiny, a dziś raczą się Belwederem pośród marmurowych stopni prowadzących wprost do swoich interesów, wyślizganych niczym podeszwy w biurze posła na dożywotniej kadencji. Sprytni bracia, niczym bracia Daltonowie, tyle że zamiast rewolwerów mieli smykałkę do interesów i znajomości w odpowiednich miejscach. Nie ma więc co płakać nad rozlanym mlekiem – zwłaszcza że to mleko już dawno przerobiono na ser i sprzedano z niezłą marżą.
A jeśli chodzi o wątek dramatyczny – wysyłanie na front kobiety, by w tle smutnej muzyki przypominała ludziom o dawnych czasach, jest jak finał brazylijskiej telenoweli, w której bohaterka ociera łzy rękawem, ale na końcu i tak okazuje się, że testament zaginął, a willę przejął ten, kto miał najlepszą gadkę przy barze.
Kwestia odnośnie Dżan Paulo Rabki – może i były takie plany, ale jego wylewność sprawiła, że cała intryga posypała się szybciej niż domek z kart w przeciągu. Nasz mer nie będzie przecież szargał swej renomy – równie stabilnej i przewidywalnej, co prognoza pogody na kwiecień.
Podsumowując, historia jak z podręcznika lokalnych układów – ktoś odchodzi, ktoś inny już ostrzy noże na kolejny kawałek tortu. Tylko dla mieszkańców pytanie pozostaje to samo: czy w końcu dostaną coś z prawdziwego zdarzenia, czy znów będzie trzeba doprawić rzeczywistość ironią?
Warto też pamiętać jak Jarek zachował się w stosunku do Łatasa, to jest polityka drogi Panie najgorsze ścierwo jakie istnieje na tej planecie - polityka!
Baśka miała fajny "stołek" ale to tylko taboret, może dostała propozycję czegoś wygodniejszego - przeanalizowała sytuację i wybrała, co do pomocy mentalnej guru Myślenic - zgadzam się bez niej nie było by wiatru w żagiel. Podobno po wyborach guuuuru ma umyć stopy nowemu merowi.
Lato na Zarabiu w 2025 roku może być niewypałem? Temat lokalu na Górnym Jazie podjęli radni
Wszystkim obrońcom Państwa G polecam weekendową wycieczkę na Zarabie. Wystarczy stanąć jakieś pięć metrów przed tym białym budynkiem, wziąć głęboki oddech… i przygotować się na aromatyczną podróż w samo serce lokalnych układów, układzików i szemranych interesików. Zapach tej historii unosi się w powietrzu jak mgła nad bagnem – gęsta, lepka i nie do przejścia.
Ktoś najwyraźniej stwierdził, że skoro ja nie będę miał, to i innym lepiej nie będzie. Efekt? Cały budynek został zalany jakimś piekielnym eliksirem, który cuchnie tak potężnie, że człowieka aż wygina w drugą stronę. To nie jest zwykły smród. To jest zapach zmarnowanych szans, zapach zawiści tak intensywny, że można by go butelkować i sprzedawać jako „Eau de Podłość.”
Stężenie tej woni przypomina efekt otwarcia stu puszek śledzi surströmming w dusznym, zamkniętym pokoju. Albo jakby ktoś połączył najgorsze cechy zgniłych jaj, spoconych skarpet i wczorajszej politycznej debaty – a potem podgrzał to wszystko w lipcowym upale.
To jest właśnie ten poziom. Poziom małości, podgryzania i rzucania kłód pod nogi. Bo przecież jeśli nie mogę mieć czegoś ja, to zrobię wszystko, by inni też tego nie mieli. Ale cóż, taki klimat – dosłownie i w przenośni.
Myślenice. To koniec „Lata na Zarabiu” jakie pamiętacie. Właścicielka zamieściła oświadczenie
Jedno się kończy, drugie się zaczyna – tak jak u Słonia (dla niewtajemniczonych - to poprzedni dzierżawca) . To miejsce trzeba zaorać i postawić coś z prawdziwego zdarzenia, coś reprezentacyjnego, co nie będzie wyglądało jak relikt minionej epoki zbudowany na zasadzie "byle taniej, byle stało". Wypełnić je pomysłami jak eklerkę kremem – i to nie byle jakim, a takim, który sprawi, że ludzie będą chcieli wracać po dokładkę.
A co do Państwa Grabowskich… cóż, zaczynali od skakania po drzewach, obłupując okolicę z gałązek choiny, a dziś raczą się Belwederem pośród marmurowych stopni prowadzących wprost do swoich interesów, wyślizganych niczym podeszwy w biurze posła na dożywotniej kadencji. Sprytni bracia, niczym bracia Daltonowie, tyle że zamiast rewolwerów mieli smykałkę do interesów i znajomości w odpowiednich miejscach. Nie ma więc co płakać nad rozlanym mlekiem – zwłaszcza że to mleko już dawno przerobiono na ser i sprzedano z niezłą marżą.
A jeśli chodzi o wątek dramatyczny – wysyłanie na front kobiety, by w tle smutnej muzyki przypominała ludziom o dawnych czasach, jest jak finał brazylijskiej telenoweli, w której bohaterka ociera łzy rękawem, ale na końcu i tak okazuje się, że testament zaginął, a willę przejął ten, kto miał najlepszą gadkę przy barze.
Kwestia odnośnie Dżan Paulo Rabki – może i były takie plany, ale jego wylewność sprawiła, że cała intryga posypała się szybciej niż domek z kart w przeciągu. Nasz mer nie będzie przecież szargał swej renomy – równie stabilnej i przewidywalnej, co prognoza pogody na kwiecień.
Podsumowując, historia jak z podręcznika lokalnych układów – ktoś odchodzi, ktoś inny już ostrzy noże na kolejny kawałek tortu. Tylko dla mieszkańców pytanie pozostaje to samo: czy w końcu dostaną coś z prawdziwego zdarzenia, czy znów będzie trzeba doprawić rzeczywistość ironią?
Budowa bloku nad rynkiem
Tak potwierdzam działka sprzedana, owszem fundusz ukraiński ale w zarządzie 3 Bułgarów, a konkretniej 3 braci majętnych braci z Asenowgradu.
Za 30 srebrników
Warto też pamiętać jak Jarek zachował się w stosunku do Łatasa, to jest polityka drogi Panie najgorsze ścierwo jakie istnieje na tej planecie - polityka!
Baśka miała fajny "stołek" ale to tylko taboret, może dostała propozycję czegoś wygodniejszego - przeanalizowała sytuację i wybrała, co do pomocy mentalnej guru Myślenic - zgadzam się bez niej nie było by wiatru w żagiel. Podobno po wyborach guuuuru ma umyć stopy nowemu merowi.