No cóż... ja dobrych wspomnień nie mam. Przez brak akcji porodowej musiałam mieć cięcie cesarskie. Co do zabiegu nie mam zastrzeżeń- bardzo sprawny zespół, cięcie wspominam wręcz.. dobrze. Za to położnictwo i noworodki to inna sprawa. Po odleżeniu obowiązkowych 6 godzin przyszła do mnie pielęgniarka w celu spionizowania. Niestety sama nie mogłam zrobić tego o własnych siłach i oczekiwałam chociaż delikatnej pomocy, podania ręki, czegokolwiek. Natomiast po odczekaniu 3 minut mojej walki chociaż obrócenia się na łóżku Pani stwierdziła- cytuję- "jak się nie da to nie da"- po czym wyszła. Po kolejnych 6 godzinach przyszedł do mnie ktoś inny (oczywiście dziecka brak), który przysłowiową rękę podał. Po ulokowaniu w sali (godzina 4.30, morfina wciąż działa), do sali weszła Pani z moim dzieckiem w rynience. Jak szybko weszła tak szybko WYSZŁA, naturalnie bez słowa. Jako, że to mój pierwszy poród nie wiedziałam absolutnie NIC co mam robić, Po nawoływaniach przybyła położna, która na moją prośbę o pomoc choćby w karmieniu usłyszałam "no swojej piersi nie przyłoże" i tradycyjnie- WYSZŁA. Zostawiając mnie samą, otumanioną, obolała, z maleństwem, o którym nie wiem nic. W drugiej dobie po porodzie dostałam (wtedy jeszcze nie wiedziałam co się stało) skurczu przepony. Duży ból w okolicy żebrowej promieniujący do całej klatki piersiowej plus ogromne problemy z każdym oddechem. Koleżanka leżąca obok wezwała pomoc. Przybyła wcześniej wspominana pielęgniarka, która z irytacją krzyczy na mnie "no co się Pani dzieję, no co się Pani dzieje". No nie miałam jak jej odpowiedzieć. Naturalnie kolejny raz Pani WYSZŁA,tym razem do kuchni (była naprzeciwko mojej sali) by sobie porozmawiać z koleżanką-tak, wszystko było słychać. Po 1.5 godziny (na szczęście miałam w ręce telefon i próbowałam zawiadomić męża by mi w jakiś sposób pomógł), i kolejnych wezwaniach przybyła Pani doktor, która coś zaradziła.
Nasłuchałam się naturalnie jaka jestem zła, rozhisteryzowana, że przesadzam itd., Możliwe, że tak było. Ale drogie MATKI czy Wasza samopoczucie było "filmowe" po porodzie?
Najtrudniejszy był brak kontaktu z córką- jak pisałam pierwsze 12 godzin jej nie miałam, więc i nie była przystawiana do piersi. Do dzisiaj mała nie potrafi ssać, musi być karmiona z butelki, a pobudzenie laktacji zajęło mi bardzo długo.
Ostatecznie modliłam się o jak najszybszy wypis ze szpitala. Wróciłam do domu całkowicie rozbita, nie radząca sobie z samą sobą, i co najgorsze -z dzieckiem, z baby bluesem jakich mało. Dobrze, że mam rodzinę, która nade mną czuwała i już jest dobrze.
Na domiar złego w drugiej dobie po wypisie dostałam wysokiej gorączki, na wskutek jakieś tajemniczej infekcji.
Oczywiście wiem, że natrafiłam na serie niefortunnych zdarzeń. Są tam położne bardzo pomocne, empatyczne, zaangażowane i im serdecznie dziękuję. Miałam pecha i natrafiłam, na tą gorszą "zmianę". Wiem, że nigdy więcej nie wybiorę ponownie tego szpitala do porodu. Mi się nie udało, ale wierzę w każdą pozytywną opinię i dobre kobiety, które tam też na szczęście są.
Poród w myślenickim szpitalu i wszystko co z nim związane
No cóż... ja dobrych wspomnień nie mam. Przez brak akcji porodowej musiałam mieć cięcie cesarskie. Co do zabiegu nie mam zastrzeżeń- bardzo sprawny zespół, cięcie wspominam wręcz.. dobrze. Za to położnictwo i noworodki to inna sprawa. Po odleżeniu obowiązkowych 6 godzin przyszła do mnie pielęgniarka w celu spionizowania. Niestety sama nie mogłam zrobić tego o własnych siłach i oczekiwałam chociaż delikatnej pomocy, podania ręki, czegokolwiek. Natomiast po odczekaniu 3 minut mojej walki chociaż obrócenia się na łóżku Pani stwierdziła- cytuję- "jak się nie da to nie da"- po czym wyszła. Po kolejnych 6 godzinach przyszedł do mnie ktoś inny (oczywiście dziecka brak), który przysłowiową rękę podał. Po ulokowaniu w sali (godzina 4.30, morfina wciąż działa), do sali weszła Pani z moim dzieckiem w rynience. Jak szybko weszła tak szybko WYSZŁA, naturalnie bez słowa. Jako, że to mój pierwszy poród nie wiedziałam absolutnie NIC co mam robić, Po nawoływaniach przybyła położna, która na moją prośbę o pomoc choćby w karmieniu usłyszałam "no swojej piersi nie przyłoże" i tradycyjnie- WYSZŁA. Zostawiając mnie samą, otumanioną, obolała, z maleństwem, o którym nie wiem nic. W drugiej dobie po porodzie dostałam (wtedy jeszcze nie wiedziałam co się stało) skurczu przepony. Duży ból w okolicy żebrowej promieniujący do całej klatki piersiowej plus ogromne problemy z każdym oddechem. Koleżanka leżąca obok wezwała pomoc. Przybyła wcześniej wspominana pielęgniarka, która z irytacją krzyczy na mnie "no co się Pani dzieję, no co się Pani dzieje". No nie miałam jak jej odpowiedzieć. Naturalnie kolejny raz Pani WYSZŁA,tym razem do kuchni (była naprzeciwko mojej sali) by sobie porozmawiać z koleżanką-tak, wszystko było słychać. Po 1.5 godziny (na szczęście miałam w ręce telefon i próbowałam zawiadomić męża by mi w jakiś sposób pomógł), i kolejnych wezwaniach przybyła Pani doktor, która coś zaradziła.
Nasłuchałam się naturalnie jaka jestem zła, rozhisteryzowana, że przesadzam itd., Możliwe, że tak było. Ale drogie MATKI czy Wasza samopoczucie było "filmowe" po porodzie?
Najtrudniejszy był brak kontaktu z córką- jak pisałam pierwsze 12 godzin jej nie miałam, więc i nie była przystawiana do piersi. Do dzisiaj mała nie potrafi ssać, musi być karmiona z butelki, a pobudzenie laktacji zajęło mi bardzo długo.
Ostatecznie modliłam się o jak najszybszy wypis ze szpitala. Wróciłam do domu całkowicie rozbita, nie radząca sobie z samą sobą, i co najgorsze -z dzieckiem, z baby bluesem jakich mało. Dobrze, że mam rodzinę, która nade mną czuwała i już jest dobrze.
Na domiar złego w drugiej dobie po wypisie dostałam wysokiej gorączki, na wskutek jakieś tajemniczej infekcji.
Oczywiście wiem, że natrafiłam na serie niefortunnych zdarzeń. Są tam położne bardzo pomocne, empatyczne, zaangażowane i im serdecznie dziękuję. Miałam pecha i natrafiłam, na tą gorszą "zmianę". Wiem, że nigdy więcej nie wybiorę ponownie tego szpitala do porodu. Mi się nie udało, ale wierzę w każdą pozytywną opinię i dobre kobiety, które tam też na szczęście są.