Mój brat w podstawówce oglądał seriale najpierw z lektorem, a potem te same odcinki w oryginale. Tak się nasłuchał żywego języka, że miał świetną wymowę i swobodnie rozmawiał. Nauczycielka nie mogła się nadziwić i pytała go czy był za granicą. Teraz ma rozszerzony w jednym z najlepszych liceów i jeszcze na kółku uczy się tego co studenci anglistyki na PNJA. Same lekcje przygotowują tylko do pisania sprawdzianów, a nie do konwersacji. Podręczniki to za mało.
Oglądanie seriali (np w takiej formie, że najpierw z lektorem a potem to samo bez) podobnie jak czytanie odpowiednich dla swojego poziomu tekstów to świetna technika uzupełniająca edukację językową. Nie dziwię się, że zrobił postępy. Jest jeszcze kilka innych, równie dobrych sposobów indywidualnego podnoszenia umiejętności językowych, wiele z nich stosuje się w zależności od aktualnego poziomu. Kursy i lekcje to w zasadzie tylko nakreślenie odpowiedniego szkieletu przez (na ogół) kompetentnego lektora, co bardzo ułatwia i skraca prace indywidualną. Moim zdaniem zaspakajanie sumienia samym uczestnictwem w kursach to pomyłka... Z takiego podejścia biorą się frustracje językowe przy zderzeniu z rzeczywistością na wakacjach. "Przecież chodzę na kurs językowy od dwóch lat, 4 godziny w tygodniu, a nic nie potrafię powiedzieć"... Tak, tylko że pracy własnej w domu - 0 godz tygodniowo. Tak się nie da. Myślę,że dobry lektor to na pewno podstawa, ale mnóstwo pracy musimy wykonać potem sami.
Jeśli chodzi o nauczycieli w szkole... Nie wiem jak dziś wygląda nauka języka ale za moich czasów jeden nauczyciel musiał prowadzić zajęcia z bandą 40 uczniów z czego 30 miało w głębokim poważaniu jego wysiłek a w takich warunkach to nawet najlepszy nauczyciel nie osiągnie kompletnie nic, zwłaszcza w nauczaniu języka obcego.
mieszkaniec22 sie 2014
Ludzie w różnym stopniu wykazują zdolności językowe, podobnie jak w różnym stopniu są w stanie opanować wymowę charakterystyczną dla danego języka. Nikt mi oczywiście nie wmówi, że człowiek posługujący się biegle jednym z trudniejszych języków świata (j. polskim) może mieć problemy z opanowaniem angielskiego czy niemieckiego... Dzieci wychowywane w rodzinach dwu i więcej językowych lub mniejszości narodowe (czy to romskie w Polsce, czy Polonia na Wschodzie) nigdy nie musiały uczyć się najpierw jednego a potem drugiego... wręcz przeciwnie, takie zestawienie skazuje jedynie na wieczne porównywanie, tłumaczenie i przekształcanie na język który znamy lepiej. Gramatyka to nie karate - nie wymaga szpagatów i mistycznej sfery ducha. To tylko zespół reguł posługiwania się językiem naturalnym. Nawet w granicach jednego języka istnieją równoległe odmienne formy gramatyczne. Interesuje mnie zatem niezmiernie, co to znaczy "zrozumienie zasad gramatyki" bo jeśli spojrzymy na zasady gramatyki obowiązujące na placu budowy to tutaj dojście do perfekcji nie stanowi wyzwania. Są natomiast opracowania tekstowe, których poprawna redakcja gramatycznie spędza sen z powiek najbardziej zaprawionym filologom. Uważa się (tzn niektórzy uważają) że pełną biegłość językową przeciętny Brytyjczyk osiąga w wieku 14 lat. polak w wieku 16 (różnice wynikają ze stopnia trudności języka). Nie wiem skąd te liczby ale nie wiem też skąd szanowny Powodzianinie bierzesz poglądy jakoby człowiek (tzn dziecko) miało w mózgu jedną jedyną rubrykę tylko i wyłącznie na język polski i dopiero kiedy ta rubryka się zapełni, można otworzyć następne. Uwierz mi, że mózg tak naprawdę nie działa...
Elitarność studiów dawno nie istnieje. Jak ktoś wierzy w magię dyplomu, renomowanej uczelni, organizacji studenckich to mu serdecznie gratuluje i podkreślam raz jeszcze - cieszę się.
Historia zatoczyła koło i już chyba wszyscy zachłysnęliśmy się magistrami na zmywakach a coraz większy prestiż społeczny odzyskują znów zawody pracowników i robotników wykwalifikowanych. Być może to dobrze, być może tak właśnie powinno być, żeby liczba studentów była wypadkową zapotrzebowania a nie mody. Z drugiej strony patrząc na wszechobecną ciemnotę społeczną, głupotę, zacofanie i zaściankowość to aż drżę na myśl, co będzie dopiero kiedy moda na jakiekolwiek studiowanie przeminie...
mieszkaniec9 wrz 2014
Znam programistów, którzy nie mają w ogóle wykształcenia wyższego i otrzymują wysokie wynagrodzenia (choć część korporacji premiuje dodatkowo literki przed nazwiskiem) są jednak takie kierunki studiów na których wypadałoby i mieć doświadczenie zawodowe i przygotowanie merytoryczne (np budownictwo) i tu system boloński jest pewnego rodzaju wyjściem.
Co do studiów prawa to nie do końca bym się zgodził bo zawodów prawniczych człowiek uczy się dopiero na stosownych aplikacjach, a wcześniejsze pięć lat to studia podobne do każdych innych, nawet wliczając cześć procesową.
Jeśli zaś powrócimy do studiów w Myślenicach, to zaoczne tak, jak najbardziej bo na dziennych nie nauczy się człowiek niczego więcej a tylko lata straci (mam na myśli wszelakie pedagogiki, resocjalizacje etc.)
Jeśli ktoś podchodzi pragmatycznie - potrzebuję papier i już to oczywiście Myślenice, jeśli ktoś natomiast chce raz za czas zmienić klimat i traktuję studia również jako pewnego rodzaju odskocznię i ma na to czas... no to oczywiście Kraków.
Warto zastanowić się czego oczekujemy od uczelni, bo jeśli wraz ze studiami chcielibyśmy "załapać" się na interesujące kursy lub projekty (np językowe, CISCO albo coś w tym rodzaju) to prawdopodobnie takowe organizowane są przez uczelnię w mieście głównej siedziby.
mieszkaniec9 wrz 2014
Powodzianin_ napisał/a:
A co do filologii czy bycia tłumaczem - są osoby, które nie muszą studiować filologii, języki znają, tłumaczyć tłumaczą i zarabiają ogromne pieniądze.
Język to nie tylko mówienie ale także pisanie, ortografia, redagowanie, czytanie ze zrozumieniem, wyczucie kultury języka i znajomość trendów i nie tylko języka oficjalnego ale także kolokwializmów. Dlatego napisałem, że prawdziwy tłumacz powinien posiadać gruntowne wykształcenie językowe, co w przypadku tłumacza przysięgłego zdaje się jest chyba nawet wymogiem ustawowym. To nie takie proste przełożyć uzasadnienie wyroku albo instrukcję techniczną - do samego zrozumienia takich rzeczy nawet w języku ojczystym wypada mieć trochę oleju w głowie i dziesięcioletnie doświadczenie na zmywaku może jednak nie pomóc... choćby się nie wiem jak płynnie mówiło.
Powodzianin_ napisał/a:
Bo to, że młody i wykształcony człowiek włada biegle angielskim i językiem niemieckim to raczej jest standard.
Owszem, czasami tak jest ale wcale nie tak często. Z własnego doświadczenia życiowego wiem, że to tylko tak w ludowych przesądach się mawia, lecz kiedy przyjdzie co do czego, to nasza zdolna młodzież nie ma na tym polu aż tyle do powiedzenia. Owszem - łamany światowy angielski do pewnego poziomu jako tako nam wychodzi, ale w tym lesie im dalej tym mniej drzew i biegłe władanie nawet angielskim nie wychodzi nam - Polakom - wcale tak dobrze. Na szczęście są gorsi od nas i to zwłaszcza za zachodnimi granicami :)
mieszkaniec9 wrz 2014
No tak, ale trudno sobie wyobrazić żeby np. absolwent filologicznych studiów zaocznych posiadał lepsze przygotowanie do pracy tłumacza niż absolwent dziennych... mam na myśli prawdziwego tłumacza, znającego literaturę i sztukę danego języka. O matematyce lub fizyce teoretycznej już nie wspomnę. Wszystko zależy od kierunku studiów, są zawody w których doświadczenie jest ważniejsze od wszelkich studiów ale są też zawody, których można nauczyć się niestety praktycznie tylko w środowisku akademickim a już na pewno jest to bardziej wskazane.
Zgadzam się, że studia dzienne to pewien luksus na który nie każdy może sobie pozwolić, dziwię się też, że w przypadku niektórych kierunków ludzie decydują się marnować (i to dosłownie) kolejne lata życia na dzienne studiowanie zamiast wziąć się za życie (i studia zaoczne). Część kierunków w ogóle mogła by nie istnieć w propozycji studiów stacjonarnych bo to jest nawet śmieszne, że można się takich pierdół uczyć dzień w dzień przez 3 albo 5 lat...
Ale wielu też umocniło się w "wierze"...
Jeżeli by jednak prawdą było, że dobry pasterz zostawia 99 owieczek aby szukać tej jednej zagubionej... to Kościół powinien odciąć się od polityki. Jest tu jednak pewien mały haczyk... Zyska bowiem wtedy Kościół być może wyznawców, ale straci układy. Wszyscy bowiem mamy świadomość, że do kontaktów z najwyższym szczeblem władzy państwowej pcha się każda korporacja, grupa zawodowa, każda organizacja i struktura mafijna. Dlaczegóż by Kościół Katolicki miał ustąpić miejsca izbom adwokackim czy koncernom paliwowym? W małych miejscowościach trzeba pocałować proboszcza w pierścień podczas wyborów samorządowych aby wskazał ciemnym owcom na kogo oddać głos muszą... W większej skali ta współpraca osiąga bardziej globalny kontekst i role się nieco odwracają... ale siła zawsze tkwi w kupie.
mieszkaniec27 cze 2014
sh_ma napisał/a:
Sam studiowałem jeszcze za czasów wyżu demograficznego jeden semestr i to na jednej z lepszych (świeckich) uczelni w Krakowie i doprawdy przy dużo mniejszym wysiłku niż w podstawówce miałem dużo lepsze oceny.
Mam nadzieję, że wiesz iż oceny to tak naprawdę najmniejsza wartość jaką można wynieść z uczelni i tu niestety katolickie Alma Mater mają pewien problem... nie uczy się bowiem piekarza kłaść płytki ani mechanika oprowadzać wycieczek. Podobnie kleryka nie uczy się szukać innej wiedzy niż jedyna słuszna pochodząca od Boga. Można mieć nawet wybitną wiedzę ale jej jednokierunkowe zogniskowanie dyskwalifikuje całkowicie wartość tej wiedzy w kontaktach międzyludzkich. Dlatego większość (podkreślam: większość) księży jest dyskursywnie całkowicie nieproduktywnych. Zresztą słychać to doskonale na kazaniach, które już jako dziecko zakwalifikowałem do najbardziej nieudolnych występów jakie znam. Jest tylu zdolnych neofilologów, menedżerów, mediatorów i mówców, językoznawców i lingwistów... tylu ludzi którzy potrafili by porywać tłumy i przekonywać do swoich słów... jak wygląda to w wykonaniu absolwentów seminariów... wszyscy możemy się przekonać w każdą niedzielę.
mieszkaniec21 kwi 2014
Gdybym to wiedział... wiedziałbym coś, czego nie wie nikt inny na świecie...
Osobiście uważam, że tak. Uważam, że świadomość i zdolność do abstrakcyjnego myślenia jest wyłącznie kwestią wydolności miliardów błyskających impulsami elektrycznymi neuronów. Zupełnie tak samo jak w komputerze, tylko w miliony razy bardziej złożonej strukturze.
Oczywiście ci którzy uważają, że na świadomość składa się metafizyczny element duszy raczej nie kupią tego poglądu.
Nie trzeba mieć teologii w jednym paluszku, żeby odrzucać transcendencję i boską ingerencję w powstanie materii. To raczej kwestia indywidualna. Ja opowiadam Ci historię i Ty albo w nią wierzysz albo nie, lub wierzysz w nią a potem przestajesz, a nawet czasem i na odwrót. To trochę jak ze Św. Mikołajem: dzieciom wmawia się jego istnienie ale z czasem one same przestają już w to wierzyć. Jedni uważają, że Bóg istnieje, inni w to nie wierzą. Jedni są przekonani, że zamachów na WTC dokonali Arabowie a inni, że to amerykański sabotaż. Jedni uważają, że zlikwidowanie podatku dochodowego rozpędzi gospodarkę, inni że spowoduje katastrofę gospodarczą...
To wszystko jest tylko kwestią indywidualną, własnym poglądem. Nie mylmy jednak ateizmu z nihilizmem ani wiary w Boga ze strachem przed śmiercią."Normalnego psychicznie" ateistę od "normalnego psychicznie" wierzącego różni tylko pogląd na istnienie Boga. Reszta to tylko ignoranci albo fanatycy, przerośnięci pseudo intelektualiści albo sterowane ameby.
Można porównać tą sytuację do zwierząt w obrębie jednej rodziny, gdzie wilk przetrwa najgorsze warunki w dziczy a pekińczyk potrzebuje antybiotyku jeśli napije się zimnej wody. Organizmy mają tyle siły ile potrzebują do przetrwania i ani trochę więcej. Jeśli ktoś się o nie troszczy, nie potrzebują troszczyć się o siebie, zresztą podobny mechanizm działa w różnych modelach gospodarczych ;)
Rewelacji nie było, coś tam kapnęło gdzieniegdzie ale częściowe zamglenie nieba skutecznie ograniczyło widoczność. Jednym słowem - jeśliby któryś młodzian chciał w tę noc poderwać dziewczynę na "Burzę meteorów" to niestety... klapa ;)
Moim zdaniem to nie jazda po pijaku, chciwość, hazard czy nawet pedofilia jest problemem Kościoła katolickiego... Tym problemem jest pycha. Ja osobiście nie potrafię zrozumieć kultu świętych, watykańskiego przepychu bogactwa i dostojników Kościoła... purpura, złoto, biskupi, arcybiskupi, kardynałowie, szefowie szefów, jak w despotycznej monarchii albo III Rzeszy - tylko dystynkcje na ramionach, stanowiska i władza... Podczas kiedy Jezus (na którego naukach opiera się religia chrześcijańska) nakłaniał do skromności i ubóstwa. Dostrzegła to także elita Stolicy Apostolskiej wydając (zaskakującą dla naiwnych wiernych) decyzję o zdjęciu papieża Benedykta i zastąpienia go odpowiednim na obecne czasy Franciszkiem, jak wymiana software w toku postępu technicznego. Zabieg poprawny, jedyny słuszny ale teraz to wszystko to tylko słowa, nie zmienia się nic. Kościelni generałowie w dalszym ciągu dzierżą swoje złote berła, całkowicie głusi na wołania wiernych... niczym królewscy namiestnicy plujący pogardą dla ludu.
Czy można żyć blisko Boga i daleko od Kościoła?... Sh_ma stwierdził, że wiarę praktykuje się we wspólnocie, ale nie jest to szczególnie odkrywcze stwierdzenie bacząc na fakt, że już barbarzyńcy modlili się do swoich bogów we wspólnocie i zbierali się razem by oddawać im cześć. Tym obrządkom przewodniczył często wybrany wśród nich i przez nich przewodnik, ale i nie zawsze. W każdym razie była to prawdziwa wspólnota wiernych, spajanych wspólnym kultem np w chwili zaćmienia słońca (kiedy to zły duch rzekomo chciał zjeść gwiazdę dającą życie) albo podczas sztormu na morzu, gdzie Wikingowie wzywali imię Odyna... Albo po prostu oddając cześć pogańskim bożkom w kultach z których do dziś w Chrześcijaństwie przetrwało wiele obyczajów.
Jak nazwać wspólnotą strukturę w której największy przywódca wybierany jest w super tajnym głosowaniu za zamkniętymi drzwiami przez grupkę kolejnych przywódców powołanych na tę mistyczną okoliczność, gdzie każdy z tych przywódców namaszczany jest bez wiedzy, zgody i udziału szarej masy wiernych wyznawców, co z czasem dosięga kuriozum w którym do wsi przyjeżdża nowy proboszcz, którego zwierzchnictwo nad parafią nadane jest bez wiedzy, zgody i najmniejszego wpływu "wspólnoty" tej parafii? Wszystko za plecami wiernych, którzy nie mając nic do gadania mogą jedynie modlić się o "dobry wybór" papieża, proboszcza etc...
Odpowiem na pytanie zawarte w temacie: Przypuszczam, że szalenie trudno jest żyć blisko Boga i jednocześnie blisko Kościoła (jako instytucji).
Lambzer - pisma egipskie, Persja... tam celebrowano wiedzę i rozwój intelektualny znacznie wcześniej, w sposób bezpośredni, bez nazywania rzeczy nie po imieniu. W przeciwieństwie do Ciebie nie odważyłbym się jednak niejako personifikować roztropności w pochwałę wiedzy... Odnoszę subiektywne i osobiste odczucie, że Jezus najzwyczajniej w świecie wyrażał pogardę dla nauki i uczonych w piśmie, tylko ubrana ona była w szereg znoszących jej szorstkość przypowieści.
Zaznaczę, że słowo "głupi" nie jest i nigdy nie było synonimem człowieka bezbożnego. Taką zamienność stosuje jedynie Księga Psalmów w przytoczonym przeze mnie cytacie. O ile nie uważam aby sensowne było łapanie za to jedno słowo, o tyle nie uważam też, że powinniśmy na siłę szukać w tym innego dna.
Lambzer napisał/a:
A jeśli Jezus faktycznie chodził po Ziemi i to, co zostało spisane w Ewangeliach faktycznie się wydarzyło? A jeśli faktycznie przekazał władzę w Kościele Piotrowi? zakładając że Jezus zrobił to świadomie, to jak myślisz Mieszkańcu, czy będąc Bogiem wiedział, że w wielu kwestiach będzie się im zdarzało prowadzić ten Kościół nieudolnie? Że będą popełniać błędy? Grzeszyć? Gorszyć innych? Psuć Kościół?
Skoro wiedział o tym, to chyba też się na to zgodził, nieprawdaż?
Tylko jaki miał w tym zamysł?
Pozwoliłem sobie niejako skrócić Twoją wypowiedź, mam nadziej, ze jej sens został zachowany.
Na zadane przez Ciebie pytanie, Chrześcijanin prawdopodobnie odpowie, że bóg ma Plan. Filozof powie coś, czego nikt nie zrozumie i właśnie dlatego powie właśnie to. Matematyk stwierdzi (słusznie zresztą), że nie ma to żadnego znaczenia a ateista zauważy kolejną sprzeczność podważającą wiarygodność Kościoła katolickiego.
P.S. Hitler nie był ateistą. Wierzył, że istnieje Bóg, powoływał się zresztą niejednokrotnie na imię Boga, min wyjaśniając natchnienie co do stworzenia Mein Kampf. Świadomość istnienia Boga miał po prostu gdzieś. Podobnie jak większość współczesnych katolików niestety.
mieszkaniec20 kwi 2014
Ta wypowiedź to z katolicyzmem chyba też niewiele ma wspólnego...
mieszkaniec20 kwi 2014
Paweł Latoń napisał/a:
Powiem wam tyle pokarz tchórzu jeden swoją twarz pokaż kim jesteś a nie kryj się pajacu za jakimś obrazkiem pokaż się kim jesteś wyjdź na ulicę ze swoimi prowokacyjnymi morałami. jestem chrześcijaninem, katolikiem, ale jestem też człowiekiem nie odpornym na twoje szydzenie. Pokaż się kim jesteś a ja jak cię spotkam to wsadzę ci ten twój makaron do ryja tak abyś się mógł nim udławić.
mieszkaniec16 kwi 2014
Ośmieszenie religii a raczej ślepego oddania irracjonalnym praktykom to prawdopodobnie główne założenie kościoła spaghetti. To niegodne moim zdaniem, ale tylko wtedy, kiedy przywiązujemy do tego wagę. Czym jednak jest ośmieszanie kogoś?
"Mówi głupi w swoim sercu: Nie ma Boga" (Ps 14, 1). Kto nie ma Boga w sercu, jest głupi.
Może i niektórzy nabijają się z wiary w Boga, ale Pismo Święte osobom niewierzącym komplementów też nie prawi. Wszystko katolikom tak łatwo z Biblii do głowy wchodzi, zgadzają się z tym, ale stwierdzenie że "tylko głupi wierzy w Boga"... oj to byłoby już bezczelne, paskudne, okrutne i złe ośmieszenie...
mieszkaniec14 kwi 2014
Trudno się spodziewać, żeby ludzie parodiujący wiarę chrześcijańską (czego ja nie popieram) nie odnieśli się w przedmiocie swojej ironii do wątpliwych wartości intelektualnych niesionych przez wyznanie.
mieszkaniec14 kwi 2014
Inteligencja nie idzie w parze z żadną religią (co najwyżej występuje u co poniektórych osobników jako element niepożądany).
W Piśmie Świętym wiele mówi się o rozwoju duchowym (mam na myśli oczywiście Nowy Testament) o miłości itd i jest to chwalebne ale nie spotkałem się jeszcze z propagowaniem rozwoju intelektualnego...
Odnalazłem niegdyś tylko jedną wzmiankę, w Ewangelii wg Św, Łukasza (jedyna podajże informacja o okresie z życia Jezusa między 12 rokiem życia a dorosłością) gdzie jest napisane: "Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi."
To dobrze, że Jezus mądrzał z wiekiem (jak każdy na nas) ale jak na taką Księgę to trochę dziwne, że jedyne odniesienia do inteligencji, rozwoju lub wiedzy zawierają się w szyderstwie z tzw Uczonych w piśmie...
Może ja po prostu kompletnie nie znam Pisma Świętego albo zwyczajnie Pismo to nie celebruje rozwoju mózgu.
Wybór zawsze dokonywany jest "pomiędzy". Wybór między czym a czym chcesz zasugerować? Między 6 a 7, między 7 a 8 a może między wykształcenie a analfabetyzm?
mieszkaniec19 kwi 2014
krowka123 napisał/a:
Wbrew woli rodziców zabiera się im dzieci w wieku 6 lat
Powiedz może, w jakim to wieku można więc "zabrać" te dzieci?
Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że posłanie dziecka do szkoły, to tak jakby nam ktoś to dziecko odebrał... Czy zatem uważasz, że dzieci w ogóle nie powinny chodzić do szkoły?
mieszkaniec19 kwi 2014
Dzieciństwo...
Zatroskani rodzice myślą, że to podskakiwanie i klaskanie łapkami. Dorośli, zniszczeni obowiązkami i stresem uważają, że tajemnicą dzieciństwa jest leżenie i nie robienie niczego lub beztroskie trawienie czasu oglądając kolorowe bajki. Tymczasem dzieciństwo to jedna wielka przygoda poznawania świata, wielki głód wiedzy.
Ci którzy sądzą, że dziecko nie powinno się uczyć w szkole zbyt wcześnie sami nie wiedzą, że popełniają błąd - dziecko bowiem i tak się uczy nieustannie czy tego chcą, czy nie. Szkoda tylko, że głupot...
Janowicz to raczej miał chyba pretensje o pretensjonalne stanowiska dziennikarzy i naszą narodową pasję: oczekiwanie sukcesów i gnębienie za niepowodzenia. Pod tym przemyśleniem to i ja sie podpiszę
Barwy biało - czerwone.
Musimy się jeszcze nauczyć wygrywać bo nie dorośliśmy do zwycięstw w piłce nożnej.
angielski w Myślenicach
Oglądanie seriali (np w takiej formie, że najpierw z lektorem a potem to samo bez) podobnie jak czytanie odpowiednich dla swojego poziomu tekstów to świetna technika uzupełniająca edukację językową. Nie dziwię się, że zrobił postępy. Jest jeszcze kilka innych, równie dobrych sposobów indywidualnego podnoszenia umiejętności językowych, wiele z nich stosuje się w zależności od aktualnego poziomu. Kursy i lekcje to w zasadzie tylko nakreślenie odpowiedniego szkieletu przez (na ogół) kompetentnego lektora, co bardzo ułatwia i skraca prace indywidualną. Moim zdaniem zaspakajanie sumienia samym uczestnictwem w kursach to pomyłka... Z takiego podejścia biorą się frustracje językowe przy zderzeniu z rzeczywistością na wakacjach. "Przecież chodzę na kurs językowy od dwóch lat, 4 godziny w tygodniu, a nic nie potrafię powiedzieć"... Tak, tylko że pracy własnej w domu - 0 godz tygodniowo. Tak się nie da. Myślę,że dobry lektor to na pewno podstawa, ale mnóstwo pracy musimy wykonać potem sami.
Jeśli chodzi o nauczycieli w szkole... Nie wiem jak dziś wygląda nauka języka ale za moich czasów jeden nauczyciel musiał prowadzić zajęcia z bandą 40 uczniów z czego 30 miało w głębokim poważaniu jego wysiłek a w takich warunkach to nawet najlepszy nauczyciel nie osiągnie kompletnie nic, zwłaszcza w nauczaniu języka obcego.
Ludzie w różnym stopniu wykazują zdolności językowe, podobnie jak w różnym stopniu są w stanie opanować wymowę charakterystyczną dla danego języka. Nikt mi oczywiście nie wmówi, że człowiek posługujący się biegle jednym z trudniejszych języków świata (j. polskim) może mieć problemy z opanowaniem angielskiego czy niemieckiego... Dzieci wychowywane w rodzinach dwu i więcej językowych lub mniejszości narodowe (czy to romskie w Polsce, czy Polonia na Wschodzie) nigdy nie musiały uczyć się najpierw jednego a potem drugiego... wręcz przeciwnie, takie zestawienie skazuje jedynie na wieczne porównywanie, tłumaczenie i przekształcanie na język który znamy lepiej. Gramatyka to nie karate - nie wymaga szpagatów i mistycznej sfery ducha. To tylko zespół reguł posługiwania się językiem naturalnym. Nawet w granicach jednego języka istnieją równoległe odmienne formy gramatyczne. Interesuje mnie zatem niezmiernie, co to znaczy "zrozumienie zasad gramatyki" bo jeśli spojrzymy na zasady gramatyki obowiązujące na placu budowy to tutaj dojście do perfekcji nie stanowi wyzwania. Są natomiast opracowania tekstowe, których poprawna redakcja gramatycznie spędza sen z powiek najbardziej zaprawionym filologom. Uważa się (tzn niektórzy uważają) że pełną biegłość językową przeciętny Brytyjczyk osiąga w wieku 14 lat. polak w wieku 16 (różnice wynikają ze stopnia trudności języka). Nie wiem skąd te liczby ale nie wiem też skąd szanowny Powodzianinie bierzesz poglądy jakoby człowiek (tzn dziecko) miało w mózgu jedną jedyną rubrykę tylko i wyłącznie na język polski i dopiero kiedy ta rubryka się zapełni, można otworzyć następne. Uwierz mi, że mózg tak naprawdę nie działa...
Studia w powiecie Myśelnickim:)
Historia zatoczyła koło i już chyba wszyscy zachłysnęliśmy się magistrami na zmywakach a coraz większy prestiż społeczny odzyskują znów zawody pracowników i robotników wykwalifikowanych. Być może to dobrze, być może tak właśnie powinno być, żeby liczba studentów była wypadkową zapotrzebowania a nie mody. Z drugiej strony patrząc na wszechobecną ciemnotę społeczną, głupotę, zacofanie i zaściankowość to aż drżę na myśl, co będzie dopiero kiedy moda na jakiekolwiek studiowanie przeminie...
Znam programistów, którzy nie mają w ogóle wykształcenia wyższego i otrzymują wysokie wynagrodzenia (choć część korporacji premiuje dodatkowo literki przed nazwiskiem) są jednak takie kierunki studiów na których wypadałoby i mieć doświadczenie zawodowe i przygotowanie merytoryczne (np budownictwo) i tu system boloński jest pewnego rodzaju wyjściem.
Co do studiów prawa to nie do końca bym się zgodził bo zawodów prawniczych człowiek uczy się dopiero na stosownych aplikacjach, a wcześniejsze pięć lat to studia podobne do każdych innych, nawet wliczając cześć procesową.
Jeśli zaś powrócimy do studiów w Myślenicach, to zaoczne tak, jak najbardziej bo na dziennych nie nauczy się człowiek niczego więcej a tylko lata straci (mam na myśli wszelakie pedagogiki, resocjalizacje etc.)
Jeśli ktoś podchodzi pragmatycznie - potrzebuję papier i już to oczywiście Myślenice, jeśli ktoś natomiast chce raz za czas zmienić klimat i traktuję studia również jako pewnego rodzaju odskocznię i ma na to czas... no to oczywiście Kraków.
Warto zastanowić się czego oczekujemy od uczelni, bo jeśli wraz ze studiami chcielibyśmy "załapać" się na interesujące kursy lub projekty (np językowe, CISCO albo coś w tym rodzaju) to prawdopodobnie takowe organizowane są przez uczelnię w mieście głównej siedziby.
Język to nie tylko mówienie ale także pisanie, ortografia, redagowanie, czytanie ze zrozumieniem, wyczucie kultury języka i znajomość trendów i nie tylko języka oficjalnego ale także kolokwializmów. Dlatego napisałem, że prawdziwy tłumacz powinien posiadać gruntowne wykształcenie językowe, co w przypadku tłumacza przysięgłego zdaje się jest chyba nawet wymogiem ustawowym. To nie takie proste przełożyć uzasadnienie wyroku albo instrukcję techniczną - do samego zrozumienia takich rzeczy nawet w języku ojczystym wypada mieć trochę oleju w głowie i dziesięcioletnie doświadczenie na zmywaku może jednak nie pomóc... choćby się nie wiem jak płynnie mówiło.
Owszem, czasami tak jest ale wcale nie tak często. Z własnego doświadczenia życiowego wiem, że to tylko tak w ludowych przesądach się mawia, lecz kiedy przyjdzie co do czego, to nasza zdolna młodzież nie ma na tym polu aż tyle do powiedzenia. Owszem - łamany światowy angielski do pewnego poziomu jako tako nam wychodzi, ale w tym lesie im dalej tym mniej drzew i biegłe władanie nawet angielskim nie wychodzi nam - Polakom - wcale tak dobrze. Na szczęście są gorsi od nas i to zwłaszcza za zachodnimi granicami :)
No tak, ale trudno sobie wyobrazić żeby np. absolwent filologicznych studiów zaocznych posiadał lepsze przygotowanie do pracy tłumacza niż absolwent dziennych... mam na myśli prawdziwego tłumacza, znającego literaturę i sztukę danego języka. O matematyce lub fizyce teoretycznej już nie wspomnę. Wszystko zależy od kierunku studiów, są zawody w których doświadczenie jest ważniejsze od wszelkich studiów ale są też zawody, których można nauczyć się niestety praktycznie tylko w środowisku akademickim a już na pewno jest to bardziej wskazane.
Zgadzam się, że studia dzienne to pewien luksus na który nie każdy może sobie pozwolić, dziwię się też, że w przypadku niektórych kierunków ludzie decydują się marnować (i to dosłownie) kolejne lata życia na dzienne studiowanie zamiast wziąć się za życie (i studia zaoczne). Część kierunków w ogóle mogła by nie istnieć w propozycji studiów stacjonarnych bo to jest nawet śmieszne, że można się takich pierdół uczyć dzień w dzień przez 3 albo 5 lat...
WYBORY SAMORZĄDOWE 2014
Właściwie to teraz, tak jak nigdy wcześniej, powinni być zadowoleni zwolennicy Janusza Korwin Mikke - miłośnika monarchii.
religia jak supermarket?
Ale wielu też umocniło się w "wierze"...
Jeżeli by jednak prawdą było, że dobry pasterz zostawia 99 owieczek aby szukać tej jednej zagubionej... to Kościół powinien odciąć się od polityki. Jest tu jednak pewien mały haczyk... Zyska bowiem wtedy Kościół być może wyznawców, ale straci układy. Wszyscy bowiem mamy świadomość, że do kontaktów z najwyższym szczeblem władzy państwowej pcha się każda korporacja, grupa zawodowa, każda organizacja i struktura mafijna. Dlaczegóż by Kościół Katolicki miał ustąpić miejsca izbom adwokackim czy koncernom paliwowym? W małych miejscowościach trzeba pocałować proboszcza w pierścień podczas wyborów samorządowych aby wskazał ciemnym owcom na kogo oddać głos muszą... W większej skali ta współpraca osiąga bardziej globalny kontekst i role się nieco odwracają... ale siła zawsze tkwi w kupie.
Mam nadzieję, że wiesz iż oceny to tak naprawdę najmniejsza wartość jaką można wynieść z uczelni i tu niestety katolickie Alma Mater mają pewien problem... nie uczy się bowiem piekarza kłaść płytki ani mechanika oprowadzać wycieczek. Podobnie kleryka nie uczy się szukać innej wiedzy niż jedyna słuszna pochodząca od Boga. Można mieć nawet wybitną wiedzę ale jej jednokierunkowe zogniskowanie dyskwalifikuje całkowicie wartość tej wiedzy w kontaktach międzyludzkich. Dlatego większość (podkreślam: większość) księży jest dyskursywnie całkowicie nieproduktywnych. Zresztą słychać to doskonale na kazaniach, które już jako dziecko zakwalifikowałem do najbardziej nieudolnych występów jakie znam. Jest tylu zdolnych neofilologów, menedżerów, mediatorów i mówców, językoznawców i lingwistów... tylu ludzi którzy potrafili by porywać tłumy i przekonywać do swoich słów... jak wygląda to w wykonaniu absolwentów seminariów... wszyscy możemy się przekonać w każdą niedzielę.
Gdybym to wiedział... wiedziałbym coś, czego nie wie nikt inny na świecie...
Osobiście uważam, że tak. Uważam, że świadomość i zdolność do abstrakcyjnego myślenia jest wyłącznie kwestią wydolności miliardów błyskających impulsami elektrycznymi neuronów. Zupełnie tak samo jak w komputerze, tylko w miliony razy bardziej złożonej strukturze.
Oczywiście ci którzy uważają, że na świadomość składa się metafizyczny element duszy raczej nie kupią tego poglądu.
Ateiści/Agnostycy
Nie trzeba mieć teologii w jednym paluszku, żeby odrzucać transcendencję i boską ingerencję w powstanie materii. To raczej kwestia indywidualna. Ja opowiadam Ci historię i Ty albo w nią wierzysz albo nie, lub wierzysz w nią a potem przestajesz, a nawet czasem i na odwrót. To trochę jak ze Św. Mikołajem: dzieciom wmawia się jego istnienie ale z czasem one same przestają już w to wierzyć. Jedni uważają, że Bóg istnieje, inni w to nie wierzą. Jedni są przekonani, że zamachów na WTC dokonali Arabowie a inni, że to amerykański sabotaż. Jedni uważają, że zlikwidowanie podatku dochodowego rozpędzi gospodarkę, inni że spowoduje katastrofę gospodarczą...
To wszystko jest tylko kwestią indywidualną, własnym poglądem. Nie mylmy jednak ateizmu z nihilizmem ani wiary w Boga ze strachem przed śmiercią."Normalnego psychicznie" ateistę od "normalnego psychicznie" wierzącego różni tylko pogląd na istnienie Boga. Reszta to tylko ignoranci albo fanatycy, przerośnięci pseudo intelektualiści albo sterowane ameby.
Ja się tak zastanawiam...
Można porównać tą sytuację do zwierząt w obrębie jednej rodziny, gdzie wilk przetrwa najgorsze warunki w dziczy a pekińczyk potrzebuje antybiotyku jeśli napije się zimnej wody. Organizmy mają tyle siły ile potrzebują do przetrwania i ani trochę więcej. Jeśli ktoś się o nie troszczy, nie potrzebują troszczyć się o siebie, zresztą podobny mechanizm działa w różnych modelach gospodarczych ;)
W weekend spójrzcie w niebo. Przetnie je deszcz meteorytów
Rewelacji nie było, coś tam kapnęło gdzieniegdzie ale częściowe zamglenie nieba skutecznie ograniczyło widoczność. Jednym słowem - jeśliby któryś młodzian chciał w tę noc poderwać dziewczynę na "Burzę meteorów" to niestety... klapa ;)
Czy można żyć blisko Boga i daleko od kościoła ?
Moim zdaniem to nie jazda po pijaku, chciwość, hazard czy nawet pedofilia jest problemem Kościoła katolickiego... Tym problemem jest pycha. Ja osobiście nie potrafię zrozumieć kultu świętych, watykańskiego przepychu bogactwa i dostojników Kościoła... purpura, złoto, biskupi, arcybiskupi, kardynałowie, szefowie szefów, jak w despotycznej monarchii albo III Rzeszy - tylko dystynkcje na ramionach, stanowiska i władza... Podczas kiedy Jezus (na którego naukach opiera się religia chrześcijańska) nakłaniał do skromności i ubóstwa. Dostrzegła to także elita Stolicy Apostolskiej wydając (zaskakującą dla naiwnych wiernych) decyzję o zdjęciu papieża Benedykta i zastąpienia go odpowiednim na obecne czasy Franciszkiem, jak wymiana software w toku postępu technicznego. Zabieg poprawny, jedyny słuszny ale teraz to wszystko to tylko słowa, nie zmienia się nic. Kościelni generałowie w dalszym ciągu dzierżą swoje złote berła, całkowicie głusi na wołania wiernych... niczym królewscy namiestnicy plujący pogardą dla ludu.
Czy można żyć blisko Boga i daleko od Kościoła?... Sh_ma stwierdził, że wiarę praktykuje się we wspólnocie, ale nie jest to szczególnie odkrywcze stwierdzenie bacząc na fakt, że już barbarzyńcy modlili się do swoich bogów we wspólnocie i zbierali się razem by oddawać im cześć. Tym obrządkom przewodniczył często wybrany wśród nich i przez nich przewodnik, ale i nie zawsze. W każdym razie była to prawdziwa wspólnota wiernych, spajanych wspólnym kultem np w chwili zaćmienia słońca (kiedy to zły duch rzekomo chciał zjeść gwiazdę dającą życie) albo podczas sztormu na morzu, gdzie Wikingowie wzywali imię Odyna... Albo po prostu oddając cześć pogańskim bożkom w kultach z których do dziś w Chrześcijaństwie przetrwało wiele obyczajów.
Jak nazwać wspólnotą strukturę w której największy przywódca wybierany jest w super tajnym głosowaniu za zamkniętymi drzwiami przez grupkę kolejnych przywódców powołanych na tę mistyczną okoliczność, gdzie każdy z tych przywódców namaszczany jest bez wiedzy, zgody i udziału szarej masy wiernych wyznawców, co z czasem dosięga kuriozum w którym do wsi przyjeżdża nowy proboszcz, którego zwierzchnictwo nad parafią nadane jest bez wiedzy, zgody i najmniejszego wpływu "wspólnoty" tej parafii? Wszystko za plecami wiernych, którzy nie mając nic do gadania mogą jedynie modlić się o "dobry wybór" papieża, proboszcza etc...
Odpowiem na pytanie zawarte w temacie: Przypuszczam, że szalenie trudno jest żyć blisko Boga i jednocześnie blisko Kościoła (jako instytucji).
Kościół Latającego Potwora Spaghetti
Lambzer - pisma egipskie, Persja... tam celebrowano wiedzę i rozwój intelektualny znacznie wcześniej, w sposób bezpośredni, bez nazywania rzeczy nie po imieniu. W przeciwieństwie do Ciebie nie odważyłbym się jednak niejako personifikować roztropności w pochwałę wiedzy... Odnoszę subiektywne i osobiste odczucie, że Jezus najzwyczajniej w świecie wyrażał pogardę dla nauki i uczonych w piśmie, tylko ubrana ona była w szereg znoszących jej szorstkość przypowieści.
Zaznaczę, że słowo "głupi" nie jest i nigdy nie było synonimem człowieka bezbożnego. Taką zamienność stosuje jedynie Księga Psalmów w przytoczonym przeze mnie cytacie. O ile nie uważam aby sensowne było łapanie za to jedno słowo, o tyle nie uważam też, że powinniśmy na siłę szukać w tym innego dna.
Pozwoliłem sobie niejako skrócić Twoją wypowiedź, mam nadziej, ze jej sens został zachowany.
Na zadane przez Ciebie pytanie, Chrześcijanin prawdopodobnie odpowie, że bóg ma Plan. Filozof powie coś, czego nikt nie zrozumie i właśnie dlatego powie właśnie to. Matematyk stwierdzi (słusznie zresztą), że nie ma to żadnego znaczenia a ateista zauważy kolejną sprzeczność podważającą wiarygodność Kościoła katolickiego.
P.S. Hitler nie był ateistą. Wierzył, że istnieje Bóg, powoływał się zresztą niejednokrotnie na imię Boga, min wyjaśniając natchnienie co do stworzenia Mein Kampf. Świadomość istnienia Boga miał po prostu gdzieś. Podobnie jak większość współczesnych katolików niestety.
Ta wypowiedź to z katolicyzmem chyba też niewiele ma wspólnego...
Ośmieszenie religii a raczej ślepego oddania irracjonalnym praktykom to prawdopodobnie główne założenie kościoła spaghetti. To niegodne moim zdaniem, ale tylko wtedy, kiedy przywiązujemy do tego wagę. Czym jednak jest ośmieszanie kogoś?
"Mówi głupi w swoim sercu: Nie ma Boga" (Ps 14, 1). Kto nie ma Boga w sercu, jest głupi.
Może i niektórzy nabijają się z wiary w Boga, ale Pismo Święte osobom niewierzącym komplementów też nie prawi. Wszystko katolikom tak łatwo z Biblii do głowy wchodzi, zgadzają się z tym, ale stwierdzenie że "tylko głupi wierzy w Boga"... oj to byłoby już bezczelne, paskudne, okrutne i złe ośmieszenie...
Trudno się spodziewać, żeby ludzie parodiujący wiarę chrześcijańską (czego ja nie popieram) nie odnieśli się w przedmiocie swojej ironii do wątpliwych wartości intelektualnych niesionych przez wyznanie.
Inteligencja nie idzie w parze z żadną religią (co najwyżej występuje u co poniektórych osobników jako element niepożądany).
W Piśmie Świętym wiele mówi się o rozwoju duchowym (mam na myśli oczywiście Nowy Testament) o miłości itd i jest to chwalebne ale nie spotkałem się jeszcze z propagowaniem rozwoju intelektualnego...
Odnalazłem niegdyś tylko jedną wzmiankę, w Ewangelii wg Św, Łukasza (jedyna podajże informacja o okresie z życia Jezusa między 12 rokiem życia a dorosłością) gdzie jest napisane: "Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi."
To dobrze, że Jezus mądrzał z wiekiem (jak każdy na nas) ale jak na taką Księgę to trochę dziwne, że jedyne odniesienia do inteligencji, rozwoju lub wiedzy zawierają się w szyderstwie z tzw Uczonych w piśmie...
Może ja po prostu kompletnie nie znam Pisma Świętego albo zwyczajnie Pismo to nie celebruje rozwoju mózgu.
"Ratuj maluchy" czyli 6 latki w szkole.
Wybór zawsze dokonywany jest "pomiędzy". Wybór między czym a czym chcesz zasugerować? Między 6 a 7, między 7 a 8 a może między wykształcenie a analfabetyzm?
Powiedz może, w jakim to wieku można więc "zabrać" te dzieci?
Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że posłanie dziecka do szkoły, to tak jakby nam ktoś to dziecko odebrał... Czy zatem uważasz, że dzieci w ogóle nie powinny chodzić do szkoły?
Dzieciństwo...
Zatroskani rodzice myślą, że to podskakiwanie i klaskanie łapkami. Dorośli, zniszczeni obowiązkami i stresem uważają, że tajemnicą dzieciństwa jest leżenie i nie robienie niczego lub beztroskie trawienie czasu oglądając kolorowe bajki. Tymczasem dzieciństwo to jedna wielka przygoda poznawania świata, wielki głód wiedzy.
Ci którzy sądzą, że dziecko nie powinno się uczyć w szkole zbyt wcześnie sami nie wiedzą, że popełniają błąd - dziecko bowiem i tak się uczy nieustannie czy tego chcą, czy nie. Szkoda tylko, że głupot...
Kolarstwo górskie: Anna Szafraniec druga w Chorwacji
Janowicz to raczej miał chyba pretensje o pretensjonalne stanowiska dziennikarzy i naszą narodową pasję: oczekiwanie sukcesów i gnębienie za niepowodzenia. Pod tym przemyśleniem to i ja sie podpiszę